O zimie, czyli o nawiązywaniu znajomości w Zurychu

Jak żyje się w Zurychu? Słyszę często pytanie. Inaczej, odpowiadam. Inaczej żyje się tu wiosną, latem, czy jesienią, inaczej zimą.

Szczególnie zimą. Bo wtedy gdzieś w duchu miasto hibernuje i myśli stają się cięższe.

dav

Pamiętam, jak pewnego chłodnego wieczoru, będąc jeszcze au pair, rozmawiałam z hostami (również jak ja, przyjezdnymi Francuzami) o mojej przyszłości w Zurychu. Wiedziałam już, że będę mieć niedługo nową pracę i zacznę tutaj naprawdę żyć, to znaczy sama na siebie zarabiać i samodzielnie mieszkać. W pewnym momencie nasza rozmowa przekształciła się w kazanie w dobrej wierze. Moi hości zaczęli mi powiadać, że koniecznie muszę zadbać o znajomych i przyjaciół tutaj, w moim nowym domu. Podkreślali, że jeśli nie zbuduję sobie w Zurychu życia, to będzie mi naprawdę ciężko. Święte słowa i jednocześnie takie oczywiste! Miałam wtedy jedną, dość bliską osobę (która niebawem miała wyjechać z kraju i tak też się stało) oraz paru przelotnych znajomych. Dziś myślę sobie, że to chyba i tak niezłe osiągnięcie, jak na kilkumiesięczny pobyt w Zurychu, do którego przyjechałam sama.

Mieszkam w Szwajcarii od prawie półtora roku. W samym Zurychu od dziewięciu miesięcy. Pracuję jako niania. Na koncie akcji szukam znajomych mam udziały w kursach językowych i tanecznych, w warsztatach rękodzieła, w wolontariacie, spotkania w gronie typu „znajomi znajomych” i tak dalej. Że już nie wspomnę o tych wszystkich imprezach. Mówi się, że Szwajcaria jest trudnym krajem do nawiązywanie znajomości i ufff… przyjaźni. A Zurych to już w ogóle ekstremum. Ja i moje doświadczenia podpisujemy się pod tym ekstremum. Zamiast jednak wylewać swoje niezadowolenia, przedstawię Wam pokrótce moje dwa podejścia, które sprawiły, że nawiązywanie znajomości w Zurychu szło mi o wiele… trudniej.

img_9929

Podejście 1: Życie na Szwajcara

Kilka razy przyłapałam się na gorącym uczynku. Mieszkałam tu ledwie rok, a już chciałam mieć życie jak znajomi Szwajcarzy. Takie normalne życie, które, jak zgaduję, istniało by, gdybym została na przykład  w Krakowie, z tymi samymi dobrymi ludźmi, których znam od lat. Ale nie ma „gdybym”. Wyjechałam, spełniam marzenia i czasem przychodzi mi płacić za to wysoką cenę. Ceną jest poczucie samotności i budowanie tego życia od podstaw, co z jednej strony jest bardzo fascynujące, ale też wymaga sporo czasu i wysiłku. Tym bardziej, że wybrałam świat, w którym cudzoziemiec to standard i gdzie jednocześnie istnieje gruby mur pomiędzy „tutejszymi” Helwetami a przyjezdnymi. Po jednej stronie muru stoi nie tylko nieznajomość języka (dialektów szwajcarskich), ale również zwyczaje, wartości, podejścia do codziennych spraw – czyli to, co uważa się za typowe dla danego narodu. Uważam, że wszystko jest do przeskoczenia, nawet mur pomiędzy mentalnością Szwajcarów a resztą świata, tylko „musisz być cierpliwa”, słyszę z różnych stron. No to jestem. Może za dwadzieścia lat zostaniemy przyjaciółmi?

dav

Podejście 2: Muszę

kumplować się z ludźmi. Oczywiście nie samymi Szwajcarami Szwajcaria żyje, jest tu przecież mnóstwo obcokrajowców i moich rodaków. A ja przecież MUSZĘ mieć znajomych. Dawaj, pierwsi lepsi, wystarczy, że ktoś jest miły (ale hę? przecież tu wszyscy są mili), byleby coś robić w weekend, ileż można łazić samemu. MUSZĘ. Zmęczona? Czym zmęczona? Byleby ludzi koło siebie mieć MUSZĘ. Ale w tym przypadku za jaką cenę? Za cenę nie do końca bycia sobą, a dopasowywania się na siłę do tych, którzy niekoniecznie chcą się dopasować do mnie. Tak, to nie ma sensu, ale ja MUSZĘ! Nie, nic nie muszę. Dziękuję, pa.

Das isch Züri. Das isch Usländer i de Schwiiz. To Zurych. To obcokrajowiec w Szwajcarii.

I choć czuję się tutaj już dość dobrze zadomowiona, to jednocześnie wciąż uważam się za początkującą Usländer. Dlaczego? Bo wiem, że jeszcze wiele przede mną, ojjj z pewnością wiele! Zresztą, styczeń okazał się być bardzo pozytywnie zakręcony i towarzyski – w przeciwieństwie do ponurego grudnia, który był dla mnie inspiracją, do tego wpisu.

dav

To jak żyje się w tym Zurychu? Szczęśliwiej? Lepiej? Zamożniej? Nie, moi drodzy, po prostu inaczej.

Na zdjęciach zimowy Zurych i Birmensdorf.

7 myśli w temacie “O zimie, czyli o nawiązywaniu znajomości w Zurychu

  1. Niestety to o czym piszesz nie dotyczy tylko Szwajcarii, chyba prawie każdy mieszkający poza ojczyzna boryka się z tym problemem. Nawet ja będąc ponad 10 lat poza Polska wciąż nie mogę odnaleźć tutaj typowej babskiej bratniej duszy,nasze znajomosci z mężem są raczej typowo koleżeńskie. Owszem bywamy na wspólnych prywatkach, jeździmy razem na wycieczki, biwaki itp ale wszystko to jest takie powierzchowne i umówione z terminarzem…nie ma w tym spontaniczności i szczerego oddania, długo rozpamiętywała stratę dawnych przyjaciół i mojej paczki z Polski. Czy się z tym pogodziłam nie bardzo. Jednak trzeba żyć dalej… powodzenia a póki co mamy swój Klub i siebie na odległość pisanego głosu 🙂

    Polubione przez 2 ludzi

    1. E nie, nie twierdzę, że tylko w Szwajcarii jest tak ciężko. Wyobrażam sobie, że to dotyczy innych krajów również. Jednak moje doświadczenia życia „na dłużej” (czyli nie wymiany, wyjazdy kilkumiesięczne itd.) dotyczą jedynie Szwajcarii. Z drugiej strony, jednak powtarzam we wpisie to, co mówi mi tu wielu obcokrajowców oraz sami Szwajcarzy – Zurych jest mega trudny do nawiązywania relacji. Skądś ta etykietka musiała jednak do niego przylgnąć.
      Myślę, że sporo zależy od tego, czego oczekujemy od poznawanych przez nas ludzi. Ja nie mam tutaj ani męża, ani chłopaka, ani przyjaciółki, ani nikogo bliskiego. Być może dlatego częściej doskwiera mi ta samotność wśród ludzi.
      I jak najbardziej, żyjemy dalej! A co do Klubu, należę do niego od roku, ale dopiero od niedawna czuję, że „dojrzałam” do tego aby się w nim bardziej udzielać. Dzięki za komentarz! Pozdrawiam 🙂

      Polubione przez 2 ludzi

  2. Mam bardzo podobne odczucia o Zurychu, chociaż z początku sytuacja wyglądała u mnie inaczej – przyjechałam świeżo po kursie językowym, na którym co tydzień poznawałam co najmniej kilka nowych osób. I tak przez pół roku. Byłam tymi nowymi znajomościami tak wykończona, że po przyjeździe do Szwajcarii po prostu nie miałam najmniejszej ochoty na poznawanie nowych ludzi, a wiedziałam, że w zasadzie muszę. W piątym miesiącu pobytu w końcu wzięłam się w garść i zaczęłam wychodzić na przeróżnego typu spotkania – biegi grupowe, kurs tańca, imprezy ze znajomymi z pracy itd. Jednak najbliższe związki zawarłam do tej pory z Polakami – nie wiem, dlaczego, ale jakoś zdecydowanie z nimi najlepiej się dogaduję. Teraz mam z kolei fazę ‚za mało ludzi’, ale z pewnością i to minie 🙂 Pozdrawiam i przybijam wirtualną piątkę!

    Polubione przez 2 ludzi

  3. Oj ciężko bywa na emigracji… Brakuje znajomych, którzy znają nas od dawna… którym nie trzeba wszystkiego tłumaczyć, bo wiele rozumieją bez słów. Najgorsze jest to, że gdziekolwiek się wyjdzie, to zaraz rodzina pyta się czy kogoś poznałaś? Tak jakbyśmy w rodzinnym mieście, np. wychodząc codziennie do sklepu po drodze poznawali masę znajomych… Niemniej nie chcę tu dołować, bo szkoda życia na to! 😉 Moje podejście jest takie, że bez sensu jest szukać na siłę. Po prostu jak przyjdzie odpowiedni czas, to na naszej drodze spotkamy kogoś wartego zaufania, kogoś z kim dobrze będzie nam się rozmawiało i to nie o pogodzie 😉 I taka znajomość, to najprawdopodobniej będzie czysty przypadek ;). Życzę Tobie, abyś znalazła w nowym domu grupkę wartościowych znajomych, którzy staną się wspaniałymi przyjaciółmi 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s