Wybaczcie mi tę jakość zdjęć, ale było już szaro i ponuro na świecie, kiedy wybrałam się do Metelkova Mesto.
Mówili mi Słoweńcy, że to rzut beretem od Dworca Głównego na prawo i, że na pewno zauważę. Szłam więc na prawo od Dworca Głównego, beret się rzucał, a ja szłam i szłam i zauważyłam: zbiór ludzi twarzą do muru, ktoś tam ze sprayem, a reszta patrzyła. O, to chyba tu.
Dawno, dawno temu, rzut beretem od Dworca Głównego w Ljubljanie, istniały koszary jugosłowiańskiej armii. Istniało więzienie i Bógwiecojeszcze. Istniały, istniało – czas przeszły. Teraz istnieje tam Avtonomni kulturni center Metelkova. W ponad stuletnich budynkach znajdują się bary i kluby, pracownie artystyczne, biura instytucji kulturalnych. Gniazdo niezależnych twórców, wylęgarnia awangardowych projektów, peace & love, God save the Queen.
Spaceruję po Metelkovej grubo ponad godzinę, wciąż odkrywając nowe zakamarki. Czy ja się przesłyszałam? Na podstawie opowieści snutych przez Słoweńców wyobrażałam sobie, że to po prostu kilka kolorowych budynków, ustawionych rzędem tuż przy ulicy. Tymczasem okazuje się, że Metelkova zajmuje naprawdę sporą powierzchnię w centrum Ljubljany, że Metelkova to naprawdę mesto, takie mesto w mieście. Z ponurą przeszłością ukrytą w murach za grubą warstwą sprayów, z historią życia ich twórców, bywalców, skandalistów, squatersów, z magią, charakterem. Jedyne, niepowtarzalne.