Wiecie co, mam taką lampę w pokoju na biurku. W grudniu pomogła mi wyjść z zimowej depresji. To lampa imitująca Słońce. Włączałam ją codziennie rano na dwadzieścia minut i jeszcze dodatkowo garściami połykałam tabletki z witaminą D. I tak właśnie oszukiwałam samą siebie, że jest dobrze, że będzie dobrze.
I było dobrze.
Potem przyszedł styczeń i w styczniu pomyślałam sobie: liczy się siła człowieka, a nie siła lampy. Od tego czasu postanowiłam samotnie zmagać się z zimą. Ale złe noce pozostały złymi nocami, dni były ciemne i pochmurne, i tylko z okien poznikały bożonarodzeniowe światełka i dekoracje.
Wytrzymałam cztery dni. Ale co to za życie. Znów czuję się jak w pustej beczce bez okien i drzwi. Bo w beczkach nie ma okien i drzwi.
Wiem, wiem. Biorę się za siebie, trololo, patataj, będzie dobrze, nie ma rzeczy niemożliwych, co nie za to wzmo. No i wracam do mojej rozweselającej lampy. Może jakiś Dżin z niej wyskoczy.